Ziemniaczany interes
Wrzesień, kojarzący się z wykopkami, już się kończy. Temat ziemniaków, podejmowany przez nas w zeszłym tygodniu, pojawia się w innym jeszcze fragmencie „Pamiętników włościanina” Jana Słomki:
„Chłopi handlem zupełnie się nie zajmowali, uważali go za zajęcie żydowskie, na którem — jak mówili — tylko żyd wyjść może. Handlu się wstydzili i wyśmialiby chłopa, który by chciał handlować. Przywozili tylko i przynosili na targ do miasta: zboże, ziemniaki, kaszę, jarzyny, drób, jaja, nabiał, wyroby przemysłu domowego i wszystko sprzedawali przeważnie żydom, którzy tem dalej handlowali i zyski z tego ciągnęli. Często chłopi kupowali drogo od żydów na wiosnę zboże, które w jesieni za psie pieniądze żydom sprzedali. Zresztą nie było dawniej szkół i chłop do handlu nie był zdatny, poprostu nie umiał liczyć.
Jak trudno było wtedy odważyć się na handel, mogę powiedzieć z własnej praktyki.
Nie było wówczas w zwyczaju, żeby przed jesienią kopać motyką nowe ziemniaki, bo uważali za grzech niszczyć to, co jeszcze rośnie i przyrasta; można było tylko ziemniaki podbierać ręką na własną potrzebę. Nikt też nowemi ziemniakami nie handlował. Tylko koloniści niemieccy z Padwi przywozili do Tarnobrzega tzw. wczesne murzyny i sprzedawali je na garnce, — garniec po 10 centów, co wtedy uchodziło za cenę wygórowaną.
Widząc jak Niemcy dobrze na tem zarabiają, zasadziłem pół morgi wczesnych ziemniaków i miałem je wywozić na miasto, jak to oni robili. Ale gdy ziemniaki urosły, sprzedałem je żydowi w polu za 30 złr., z czego otrzymałem 10 złr. jako zadatek. A kupno to prawie w żyda wmówiłem, bo żydzi wtedy nie zakupywali jeszcze ziemniaków w polu i nie znali się na tym handlu, — (jak dziś n. p. nie kupują ogórków w ogrodzie, tylko zerwane na kopy), — kupowali tylko ziemniaki, na swoją potrzebę, na garnce i ćwierci.
Tego samego dnia jednak przyszedł żyd do mnie prawić z płaczem. że się oszukał, że w mieście śmieją się i naigrawają z niego, że kupił kota w worku (niewykopane ziemniaki), — i molestował o zwrot zadatku. Z tem mnie kilkakrotnie nachodził tak, że mi cierpliwości brakło i zadatek mu wróciłem.
Przyjrzałem się lepiej, jak Niemcy sprzedają, nająłem dwie kobiety do podbierania ziemniaków i z rana, zanim fury z Padwi przyjechały, wywiozłem na miasto parę ćwierci. Ledwie stanąłem, zwarły się do mnie żydówki, właziły na koła, na wóz, jedna przez drugą dawały pieniądze, żeby im sprzedać ziemniaków. Daremnie wołałem, żeby się nie cisnęły, że każda kupi, bo mam więcej w domu. W mig wszystko sprzedałem, a gdy wróciłem do domu, miałem znowu na podwórku sporo żydówek, chcących kupić ziemniaków. Gdy powiedziałem, że ziemniaki jeszcze w polu, że po nie pojadę, wszystkie chciały iść za mną, — alem je nawrócił zapowiadając, że nie ruszę z podwórza, jeżeli nie pozostaną na miejscu, — bo nie chciałem, żeby taka rzesza odprowadzała mię w pole. Co było ukopane, przywiozłem i sprzedałem na oborze.
Potem sprzedawałem już tylko w domu z rana i w kilku dniach zebrałem całą miseczkę samemi szóstkami, razem 80 złr., a ziemniaki nie były jeszcze wykopane, tylko podebrane. Następnie corok sadziłem coraz więcej wczesnych ziemniaków i targowałem za nie parę stówek. Nowych nie podbierałem już rękami, ale kopałem od razu motyką, a na ziemniaczysku siałem zaraz mieszankę dla krów. W ten sposób za ziemniaki miałem zawsze na opędzenie wydatków na żniwa, a z mieszanki dobra paszę na jesień.
Po te ziemniaki przychodziły do mnie nie tylko żydówki, ale sługi od urzędników tarnobrzeskich, między innemi służąca komisarza starostwa. Zauważyłem, że jednego dnia służącej tej nie było, dopiero na drugi dzień przyszła i opowiedziała, że pani widziały się ziemniaki za drogie i nie kazała kupować, — ale pan gniewał się, że ziemniaków na obiad nie było, mówiąc: »Ja wtenczas nie chcę ziemniaków, kiedy sobie i dziad podje«, i potem służąca stale już u mnie ziemniaki kupowała.
Zrazu naturalnie z tego handlu ludzie się śmiali, wnet jednak i inni zaczęli sadzić wczesne ziemniaki na sprzedaż, ale sprzedawali je w polu żydom. Bo żydzi zaraz i w tym handlu zasmakowali i dziś żyje z niego kilka rodzin żydowskich w Tarnobrzegu. Obecnie jednak wielu chłopów z różnych wsi sprzedaje na mieście warzywa i owoce. Śmiechy i drwiny z tego ustały.”
(Z „Pamiętnika włościanina”, Jan Słomka, Kraków 1929 r., rozdział V)
Ten fragment „Pamiętnika Włościanina” nie tylko dużo mówi nam o warunkach życia mieszkańców dawnej wsi, ale i o tym jak niezwykłym człowiekiem był Jan Słomka.