Sprawy weselne i muzyczne we wsi Zagorzyce.

 

Wakacje, to czas nie tylko urlopów i wypoczynku. Pora letnia to także czas na wymarzone wesele. Tradycyjne wesela zazwyczaj odbywały się po żniwach, wieńczących trud pracy na roli. Było to wydarzenie doniosłe i ważne w życiu całej wsi. Tradycyjne wesele przebiegało wg schematu uświęconego wiekowa tradycją, dzięki czemu do dziś przetrwały stare melodie i fragmenty niezrozumiałych dziś obrzędów i zwyczajów. Należą do nich m.in. oczepiny, pieczywo obrzędowe (niegdyś kołacz i szyszki weselne), wiecha, zielona gałąź i wiele innych. Ważną rolę w przebiegu wesela pełniła niegdyś kapela, a przede wszystkim prymista. To on towarzyszył części obrzędowej, a następnie zabawiał weselników podczas zabawy. Ten barwny świat pełen magii i wierzeń już odszedł. Pozostały nam tylko zapiski i wspomnienia z dawnych lat. A oto, obraz przedwojennej wsi Zagorzyce k. Ropczyc utrwalony we wspomnieniach Stefanii Rataj (ur. w 1890 r. w Zagorzycach),  przedwojennej  nauczycielki szkół podstawowych w Zagorzycach, w Nowej Wsi k. Kolbuszowej oraz w Rzeszowie.

 

Sprawy weselne i muzyczne we wsi Zagorzyce k. Ropczyc. 

Fragm.  Wspomnień Stefanii Rataj, 1966 (I-110), ze zb. Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie.

Nazywano wieś Zagorzyce także „wierzbną wsią”. Wielkie ogrody gospodarskie  ogrodzone były płotami z wierzbowego chrustu. Wzdłuż płotów rosły wierzby. Gdy przyszła wiosna i zazieleniły się wierzby- cała wieś tonęła w zieleni i pełno było  miłego zapachu. Z wierzbowej kory umiejętnie zdjętej z gałęzi robiono „piscołki”. Był to prymitywny instrument muzyczny, wydający jednak miły i smętny głos. Grający na piscołce dmuchał w jej „głowę”, a palcem regulował wychodzące z niej tony u dołu piscołki. Najwięcej sporządzali te „instrumenta” chłopcy i uczyli się na nich grywać. Ale i starsi ludzie grali na piscołkach. Można było usłyszeć tęskne, jakby szopenowskie melodie.

„Zieloną piscołecke mom

Z wirzbowy skóry.

Jak przyjdzie wiosna na niej grom

I patrzę w góry.

A w dębrzy ptoski śpiwają

I gołąbki se gruchają.”

 

Przy pasieniu bydła śpiewały dzieci różne piosenki i było wesoło w polu. Oprócz piscołek robili sobie chłopcy skrzypce z deszczułek , a struny na nich były z końskiego włosienia i takiż smyczek. I na takich instrumentach niejedno dziecko nauczyło się grać. Wieczorem, w ciepłych porach roku, słychać było granie na skrzypcach albo na harmonii pod domami. W nocy słychać było śpiewy spacerujących  chłopaków.

Był w Zagorzycach skrzypek nazwiskiem Jan Chmiel. Cała okolica uważała go za najlepszego skrzypka  weselnego. Gdy miało być gdzieś wesele zamawiano go do grania. Na tydzień przed weselem szedł skrzypek i basista  ze skrzypcami i basami „odgrywać” pod oknami tym ludziom, którzy mieli być proszeni na wesele. „Odgrywanie” było tak żałosne, ze kobiety płakały. Po tym odgrywaniu jeździli prosić na wesele  pan młody i dróżba (starosta) na koniach. Czasem wjeżdżał pan młody na koniu  do izby i tam prosił gości na wesele. Przed samym weselem odbywało się u pana młodego przyjęcie z muzyką, a następnie orszak weselny udawał się do domu panny młodej. Przyjęcie u pana młodego nazywało się „młodziny”.

Z domu panny młodej wybierało się wesele do ślubu. Panna młoda jechała do ślubu ze swaszką i w gronie drużek. Pan młody jechał na koniu z drużbą  w gronie swatów jadących na koniach. Koło drogi stali ludzie, aby się napatrzeć weselu. Swacia mówili do stojących ludzi:

Prosi pan młody z panna młodą o błogosławieństwo. Niech ich Pan Jezus błogosławi – odpowiadali stojący koło drogi.

Po powrocie z kościoła od ślubu zaczęło się właściwe wesele odegraniem „Wiwatu” i spożyciem suchego śniadania (ser, bułki, masło, piwo) i suchymi tańcami (tańce tylko orszaku weselnego).Następnie schodzili się proszeni goście. Goście byli raczeni bułkami, masłem , serem, wódka i piwem. Dopiero wieczór podawano obiad:  rosół z ziemniakami lub grochem, gotowane mięso lub kapustę. Na ostatek dawano każdemu gościowi kawałek kołacza. Pięknie grał skrzypek  Jan Chmiel. Znał wiele żwawych i melodyjnych oberków, ognistych polek i tańca „wolnego”. Zazdrościli mu powodzenia inni skrzypkowie z okolicy.

Wesele śpiewało:

„Chodzi kaczor po sasynie, mój wionecek z wodą płynie.

Do dna kacoreńku, do dna, bo ja  jesce wianka godna.

A ty za to cos mnie zdradził, cos mnie z wionecka sprowadził

Za mój wionecek ruciany, Zadrżą nóżki pod kolany.”

 

I byłby ten uroczy skrzypek grał tak pięknie, gdyby mu zazdrośniki „nie uczynili”. Jednego razu położył sobie skrzypce na stole, a sam wyszedł po tańcu na pole. Przyszedł zazdrośnik, wyjął z kieszeni  świecona kredę, określił nią skrzypce dokoła.  Gdy wrócił skrzypek z pola i zaczął grać, już mu granie jakoś nie szło. I grywał potem coraz gorzej , aż przestał w ogóle grywać  i nie brał już skrzypiec do rąk. Rzucili na niego czary niedobrzy ludzie .

 

 

 

 

 Ilustracje: Taniec z kołaczami i Chodzony,  Józef Ryś z Łąki k. Rzeszowa, ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie.

 

 

Ścieżka dźwiękowa: Stefania Rataj, Jeszcze nie do dom (przyśpiewka weselna). Nagranie archiwalne Franciszek Kotula, 1966, Muzeum Etnograficzne w Rzeszowie.

Skip to content